Opublikowano w wersji oryginalnej 21 marca 2022 r. przez P. Jakubowskiego na stronie internetowej Naturics.

Dobrze wiemy, co pozostało nam wszystkim po śmierci Mikołaja Kopernika, Alberta Einsteina, Theodore'a Roosevelta czy Matki Teresy. Rzadko jednak zdajemy sobie sprawę z tego, co pozostaje po śmierci wszystkich innych, w większości bezimiennych osób. Niesłusznie, ponieważ w sumie to my wszyscy - po prostu dzisiejsza populacja świata. Bez tego wkładu bezimiennych, wkład sławnych byłby również bezwartościowy, ponieważ nie byłoby nikogo, kto mógłby uznać tę wartość. Czy wkład bezimiennych jest mniej wartościowy tylko dlatego, że nigdy nie poznamy ich imion? Absolutnie nie. Bez milionów prostych, ale odnoszących sukcesy rodzin założonych przez Bezimiennych, ludzkość wymarłaby dawno temu. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej fakt, że wciąż tu jesteśmy, wydaje się być cudem a nie oczywistością. Pomimo wszystkich straszliwych wojen i epidemii Średniowiecza (z XX wiekiem włącznie), wciąż było wystarczająco dużo bezimiennych mężczyzn i kobiet, którzy wspólnie wychowali wystarczająco dużo zdrowych psychicznie dzieci, aby pokoleniowy łańcuch ludzkości nie został przerwany. Zdrowie psychiczne tych dzieci musiało być wystarczająco stabilne (statystycznie rzecz biorąc), aby dzieci te chciały założyć własne rodziny, gdy nadejdzie czas.

Dzisiejsza "era" światowej populacji niesie ze sobą wielkie zagrożenie dla tej ciągłości. Filozofia indywidualnej wolności i prawa do samostanowienia oraz realizacji własnych marzeń wydaje mi się jeszcze bardziej zabójcza dla tej ewolucyjnej ciągłości niż wszystkie okropności Średniowiecznej Cywilizacji. Obecnie 37,2% wszystkich gospodarstw domowych w Niemczech to gospodarstwa jednoosobowe. 27,6% wszystkich gospodarstw domowych zajmują pary bez dzieci. I tylko 24,9% (tj. jedno na cztery) gospodarstw domowych zajmują pary z dziećmi. W Berlinie liczby te są jeszcze bardziej alarmujące: 49,1% wszystkich gospodarstw domowych to gospodarstwa jednoosobowe, 22,5% pary bez dzieci i tylko 15,4% pary z dziećmi. Za 40-60 lat, kiedy wszyscy ci samotni ludzie i bezdzietne pary wymrą, kto pozostanie w Niemczech, kto pozostanie w Berlinie? Imigranci? Prawdopodobnie. Ale nie tylko Niemcy, ale wszystkie słabe zachodnie demokracje wyludniają w ten sposób same siebie.

Nie jest jeszcze wykluczone, że wkrótce zdamy sobie jednak sprawę, że nie możemy dalej doprowadzać ludzkości do ruiny, jak to robiliśmy do tej pory. Ponieważ ruina demograficzna oznacza również ruinę gospodarczą i polityczną. Nie wymaga to nowego zagrożenia militarnego. Trwające zmiany klimatyczne wydają mi się w tym kontekście zagrożeniem dopiero trzeciego rzędu.

Nie widzę innego sposobu na odwrócenie tego trendu niż powrót do społeczeństwa zdrowych rodzin. A jeśli demokracja ma przetrwać, to tylko jako demokracja rodzinno-partycypacyjna, którą opisałem już wcześniej w tym blogu i w moich książkach. Nie mamy zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanawiać.